GPS GPS
16462
BLOG

Pogromcy mitów - Radiestezja

GPS GPS Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 88
Radiestezja, to dziedzina nauki zajmująca się wykrywaniem wody. Jak ktoś stawia dom w nieuzbrojonym terenie, to musi wykopać studnie. No to wzywa takiego radiestetę, zwanego też różdżkarzem, i on przy pomocy różdżki, lub wahadełka, znajduje miejsce, w którym należy kopać studnię, tak by kopać jak najpłycej i by wydajność studni była jak największa. Tak się od dawna szukało miejsc na studnie i dobry fachowiec zawsze znajdzie najlepsze miejsce.

Benzyna <- poprzedni mit
następny mit -> Inkwizycja

To gdzie tu mit? Przecież dla każdego to oczywiste – jest to naukowo potwierdzone i sprawdzone przez tysiące lat praktyki. To działa!
Mit polega na tłumaczeniu wielu radiestetów i na zabiegach magicznych, które stosują. Otóż to machanie różdżką, czy wahadełkiem, wcale nie jest potrzebne, by znaleźć wodę pod ziemią. A przede wszystkim nie jest prawdą, że pod ziemią są jakieś cieki wodne, czyli jakieś płynące strumienie podziemne.
Jak zatem różdżkarze znajdują wodę? To proste – znajdują, bo akurat w Polsce woda jest prawie wszędzie. Co najwyżej w jednych miejscach trzeba kopać kilka metrów głębiej niż w innych i co najwyżej wydajność będzie się trochę różnić.
To jak różdżkarze znajdują te najlepsze miejsca? To proste – znają teren. Wiedzą gdzie są inne studnie i jaką mają wydajność, widzą ukształtowanie terenu, obserwują roślinność. Znają się na geografii, geologii i hydrologii. Są mniej lub bardziej wykształceni, ale niektórzy wiedzą to wszystko nieświadomie. Syn chodzi z ojcem, słucha jego uwag, uczy się terenu i wie gdzie jest woda myśląc, że ją wykrywa różdżką – gdy przeprowadza badania to dociera do niego milion razy więcej bodźców zewnętrznych niż to, jak się rusza wahadełko. Ma odpowiednio wykształconą intuicję hydrologiczną. I to wystarcza.
Zabiegi magiczne, czyli posługiwanie się różdżką, czy wahadełkiem, to zwykły marketing. Klient musi widzieć, że szukanie wody odbywa się jakoś aktywnie, że coś się robi, by szukać. Wystarczyłoby, żeby taki fachowiec przyszedł, rozejrzał się w terenie i wskazał najlepsze miejsce na studnię. Ale dużo by za to nie dostał, bo płaci mu zazwyczaj rolnik, który wie, że by zebrać plony, to trzeba się wcześniej ciężko napracować. No to radiesteta udaje, że pracuje, by dostać godziwe wynagrodzenie.
Ale przez to, że ci poszukiwacze studni są bardzo skuteczni i że stosują zabiegi magiczne na uzasadnienie swojej pracy, ta dziedzina rozwinęła się w szeroko zakrojone hochsztaplerstwo.
Różdżkarze przy pomocy wahadełka znajdują wszystko – ropę, złoto, zaginione osoby, czy szkodliwe cieki wodne wpływające negatywnie na zdrowie. Studni nie potrzeba już tak często szukać, więc szukają nawet rzeczy, które nie istnieją. I zarabiają na tym.
Polecam artykuł: Co warto wiedzieć o radiestezji? – w nim opisane są nieudane próby naukowego wyjaśnienia radiestezji.
A tu jest artykuł pisany przez fachowca zajmującego się kopaniem studni: Radiestezja czyli różdżkarstwo i wahadlarstwo.
A na koniec cytuję rozdział książki napisanej przez mojego kolegę Adama Pietrasiewicza w 1993 roku pod tytułem: „Magia myślenia i myślenie magiczne czyli tajemnice dębowego biurka i inne niezwykłe zjawiska”.
 
Grzegorz GPS Świderski

Magiczne wahadełko i różdżka
Któż nie słyszał o różdżkarzach, którzy przy pomocy wahadełka czy "różdżki" (zwracam natychmiast uwagę na magiczną konotację tego słowa) wykrywają wszystko co chcą, wodę, ropę naftową, skarby i zaginione osoby? Tyle było o tym mowy w radio, w telewizji i w prasie, że przecież wydaje się oczywiste, że różdżkarstwo, to prawda. Ale ja, jako dziennikarz, postanowiłem zastosować się do wskazówki M. Grydzewskiego, redaktora naczelnego Wiadomości Literackich, który powiedział kiedyś, że dobry dziennikarz, choć przecież wie, że Mickiewicz nie napisał Pana Tadeusza, na wszelki wypadek sprawdza. No to sprawdziłem.
Oto kilka informacji na temat wyczynów radiestetów:
5 września 1980 roku 25 różdżkarzy, przed kamerami telewizji i licznie zgromadzoną publicznością przeprowadziło w Perth, w Australii, pokaz swych możliwości. Stwierdzili, że będą potrafili wykryć, znajdujący się w jednym z licznych kartonów stojących na ziemi, metalowy przedmiot. Warunki, w jakich odbywał się eksperyment wykazywały pewne lekceważenie racjonalnych metod działania, ale i tak wynik był bardzo wymowny - radiesteci, przy pomocy swych utensyliów, uzyskali wynik pozytywny w 18% prób. Zwykły przypadek powinien spowodować sukces w 20%. Nie przeszkodziło to jednak najlepszemu z radiestetów, Cecilowi Holmesowi, by pojechać do Sydney i poddać się 13 września nowemu eksperymentowi, dzięki sponsorowi, Dickowi Smithowi, który przyrzekł 40000 dolarów nagrody, jeśli się powiedzie.
Test był prosty: należało znaleźć, pomiędzy dziesięcioma stojącymi na podłodze skrzynkami tę, w której leżała sztabka złota. Radiesteta twierdził, że bez problemu uzyska co najmniej 80% pozytywnych wskazań. Po kilkuset seriach testów uzyskał wynik 9%, czyli wskazujący na przypadek. Cecil Holmes wrócił do domu, jak niepyszny, nie dostawszy 40000 dolarów.
Wszystkie próby wykrycia złóż ropy naftowej metodami radiestezyjnymi we Francji zakończyły się fiaskiem.
Okazuje się, jak wynika z książki, która leży przede mną, że radiesteta wcale nie zawsze musi znajdować się w pobliżu przedmiotu. Wystarczy, że posiada odpowiednią mapę czy nawet zdjęcie. Przeprowadzono nawet eksperymenty. Tyle, że nie zawsze dały one oczekiwane wyniki.
Rozpoznanie płci: 100 fotografii niemowląt dało następujący wynik - 44% chłopców, 56% dziewczynek. Wszystkie niemowlęta były dziewczynkami!
Diagnoza medyczna: 4 fotografie dały cztery odmienne rezultaty. Fotografie przedstawiały jedną i tę samą osobę, odpowiednio ucharakteryzowaną.
Diagnoza medyczna na podstawie listu: List napisany w rodzaju żeńskim, ale przez mężczyznę, dał jako wynik diagnozy raka macicy!
I tak dalej, i tak dalej. Dla ciekawych Czytelników zwrócę uwagę, że w 1950 roku belgijski magazyn Radiesthesie pour tous (Radiestezja dla wszystkich) wydrukował wyniki szerokich badań nad zdolnościami radiestezyjnymi, polegających na przepowiadaniu pogody, wykrywaniu metali, rozpoznawaniu kolorów itp. Wyniki miały potwierdzać, bez żadnych wątpliwości, skuteczność radiestezji. Gdy jednak dobrze przyjrzeć się opublikowanym wynikom, stwierdzamy, że nie odbiegają one ani o ułamek od tego, co mógł spowodować przypadek.
W 1935 roku francuski dziennik "La Vie Catholique" (Życie Katolickie) przeprowadziło eksperyment, który miał miejsce między 15 sierpnia i 15 września. Polegał na wykrywaniu 56 srebrnych medali, które co trzy dni mały być przemieszczane w jedno z dziesięciu miejsc w mieszkaniu, którego plan dostało 117 osób. Mieli oni wykrywać to miejsce.
Wśród uczestników eksperymentu, do którego dostęp był otwarty dla wszystkich, było 86 radiestetów, z czego 6 początkujących, oraz 31 osób, które postanowiły określać miejsca na zasadzie przypadku.
Wszystko odbyło się w warunkach eksperymentalnych, zatwierdzonych przez wszystkich uczestników, i które można uznać za prawidłowe. Skala planu mieszkania, na którym mieli pracować radiesteci została uznana za poprawną. Uczestnicy mogli pracować u siebie w domu, w rytmie, który uznali za odpowiedni. Syntonizacja (Syntonizacja jest pojęciem z fizyki określającym metodę regulacji odbiorników radiowych przy pomocy syntonii. W radiestezji definicja została poszerzona. Jako badacz paranormalności, w tym i radiestezji, pokuszę się o definicję, która będzie odpowiadała prawdzie? rzeczywistości?, chyba nie, nie są to pojęcia odpowiednie w tym przypadku. Tak więc syntonizacja, to pojęcie oznaczające nastawienie organizmu radiestety na rezonans przedmiotu, którego poszukuje. W każdym razie bez syntonizacji wahadełko nie zadziała) była prosta, bo wszyscy wiedzieli, że chodzi o srebrny przedmiot. Przedmiot miał zmieniać pozycję co trzy dni, w południe. U notariusza złożona została przewidziana z góry lista dziesięciu pozycji, a świadkowie sprawdzali, czy srebrne medale znajdywały się tam, gdzie miały się znaleźć.
Eksperyment odbył się pod patronatem prezesa Francuskiego i Międzynarodowego Stowarzyszenia Przyjaciół Radiestezji, księdza Mermeta, który zatwierdził warunki przeprowadzenia eksperymentu i nigdy nie miał do nich żadnych zastrzeżeń.
Nikt nie znalazł dziesięciu miejsc ukrycia przedmiotu. 86 radiestetów uzyskało razem średnio 10 wyników pozytywnych, tak jak osoby, które wyznaczały miejsca losowo.
Wyniki eksperymentu zostały bardzo dokładnie przeanalizowane, wynik był jednoznaczny. Jeśli wahadełko czy różdżka kierują się jakimiś prawami, to są to prawa bardzo dokładnie opisane przez rachunek prawdopodobieństwa. Choć może nie zawsze, bo bywa, że wyniki różdżkarzy są słabsze, niż powinny, gdyby były przypadkowe. Ot i tajemnica!
W związku z serią programów o parapsychologii, które miały miejsce w telewizji włoskiej, a których konkluzją było stwierdzenie, że jest to jeden stek bzdur, pojawiło się kilkadziesiąt osób, szczególnie różdżkarzy, twierdzących, że posiadają umiejętności nadnaturalne. Chciały one wystąpić o nagrodę, którą James Randi (patrz rozdział o Projekcie Alfa) ufundował dla kogokolwiek, kto udowodni bądź pokaże jakiekolwiek zjawisko paranormalne. Nagroda wynosi 10000 dolarów. Auri sacra fames! (łac: Ach, to straszne pożądanie złota!)
Randi postawił warunki, które wydają się uczciwe: uczestnicy mieli zgodzić się na obecność w czasie eksperymentu osoby, która nie wierząc w ich umiejętności, będzie okiem sceptyka przyglądać się jego przebiegowi oraz, że osoby te przybędą do Rzymu na własny koszt, co wyeliminowało większość żartownisiów. Z pozostałej czterdziestki najpierw odpadło dwudziestu, w końcu jednak Randi pozostał z jedynie 4 różdżkarzami, z którymi przeprowadził eksperyment przed kamerami włoskiej telewizji między 22 i 31 marca 1979.
Eksperymentatorzy i kandydaci doszli do porozumienia co do protokołów eksperymentalnych, które nie dopuszczały możliwości żadnego oszustwa. Należało wyznaczyć 3 drogi przepływu wody pod ziemią. W tym celu, na łące pod Rzymem zniwelowano około 100 m kwadratowych terenu i umieszczono trzy rury, wychodzące z punktu A i dochodzące różnymi trasami do punktu B. Przykryto je następnie mniej więcej pięćdziesięciocentymetrową warstwą ziemi. Różdżkarze mieli przy pomocy swych metod wyznaczyć którędy płynie woda między punktem A i B (za jednym razem woda płynęła tylko w jednej rurze) i ustawić tyczki na całej długości przepływu.
Zwracam uwagę na bardzo ważny fakt dla tych wszystkich, którzy mogliby mieć jakiekolwiek wątpliwości: zasady eksperymentu zostały wyznaczone tak, a nie inaczej, w porozumieniu i przy całkowitej zgodzie kontrolowanych różdżkarzy. Uznali oni, że są to warunki, które pozwolą im na wykazanie się swymi umiejętnościami.
Pierwszy kandydat, Giorgio Fontana ustawił poprawnie jedną tyczkę na 30, następnie 2 na 32, następnie, stwierdził, że w trzeciej partii testu woda płynie tą samą drogą co w pierwszej, co, bez żadnej interwencji wahadełka czy różdżki, pozwoliło mu, przypadkiem, na uzyskanie 6 poprawnie ustawionych tyczek, na 30, czyli "najlepszy" wynik. Uznane to zostało niestety za niepowodzenie, zgodnie z zasadami eksperymentu.
Drugi kandydat, profesor Lino Borga nie popisał się zupełnie – ustawił poprawnie 2 tyczki na użytych 58.
Trzeci kandydat, o nazwisku Stanziola, nie rozpoczął nawet eksperymentu, bo różdżka nie wykazywała niczego, nawet gdy podwojono strumień przepływającej wody, o co prosił. Różdżka straciła swą magię. Zawsze twierdziłem, że z czarami lepiej ostrożnie....
Próba ostatniego kandydata, Vittorio Senatore została skrócona na jego własną prośbę. Oczywiście też nie wykazała nic.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że kandydaci twierdzili, że w 100% odniosą sukces. Smaku temu dodaje fakt, że wszyscy wyznaczali zupełnie inne trasy przepływu wody, ani razu dwie tyczki nie zostały wbite w to samo miejsce. Wszyscy czterej natomiast twierdzili, że zawsze udawało im się znaleźć wodę... I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Oczywiście przeczytawszy te słowa, Czytelnik, który słyszał o radiestezji nie raz, słyszał o jej dokonaniach, o niezwykłych osiągnięciach i tym podobnych, powie, że przecież nie jest to dowód na nic. To, że kilku różdżkarzom się nie udało, nie podważa wagi różdżkarstwa jako takiego. Że przecież "coś w tym musi być, skoro tyle się o tym mówi". Tak jak ilość przykładów, które mógłbym przytoczyć nie ma znaczenia dla jakości mej argumentacji, tak i fakt, że tyle się o tym mówi nie świadczy o niczym. Jeszcze trzysta lat temu tyle mówiło się o smokach...
Z absolutną świadomością tego co piszę, mogę zapewnić, że jak dotychczas nikt nigdy nie udowodnił istnienia żadnego "pola geobiologicznego" czy innego "geopatologicznego". Fakt, że różdżkarze potrafią odkrywać wody podskórne nie ma w sobie niczego nadzwyczajnego. Robią to zazwyczaj w terenach, gdzie jest mnóstwo wód podskórnych, gdzie, szczególnie jak w Polsce, wystarczy wykopać głębszy dołek by trafić na wodę. Robią to, bo widzą wokół siebie zewnętrzne oznaki istnienia wód podskórnych. Oznaki takie, jak niewielkie zmiany koloru okolicznej zieleni, specyficzne ukształtowanie terenu i tym podobne, są wyraźne dla wyrobionego oka ludzi żyjących blisko natury. Natomiast wykrywanie przedmiotów i osób na mapie czy zdjęciu można ze spokojem włożyć między bajki.
Czytając podręcznik psychotroniki, wydany przez Akademię Wiedzy Tajemnej, dowiadujemy się wielu pasjonujących rzeczy na temat różdżkarstwa, czyli, jak mówi autor, bioindykacji. Otóż dowiadujemy się, że bioindykatorem może być każdy. Bądź prawie każdy. Ale łatwo to sprawdzić. W tym celu należy wykonać sobie wahadełko. Z czegokolwiek, nawet z kasztana i nitki, ale "by nitka nie wysmyknęła się, na jednym końcu robimy supełek". Następnie musimy się mocno skupić, ale naprawdę mocno, bo inaczej nie zadziała.
Aby dowiedzieć się, w jakim stopniu mamy zdolności bioindykacyjne, należy zadać pytanie wahadełku. Tak jest! Tylko wahadełko może odpowiedzieć na to pytanie.
"Staramy się być całkowicie rozluźnieni i skoncentrowani na pytaniu: “w jakim stopniu posiadam zdolności bioindykacyjne?” W tym momencie wahadełko nie będzie rotować. Od razu zacznie wykonywać ruch oscylacyjny wzdłuż palców lewej ręki. Liczymy poszczególne drgania składające się z ruchów tam i z powrotem." W każdym razie ich im więcej, tym lepiej.
Co do pracy różdżkarza, to najlepiej jest pracować w godzinach popołudniowych aż do północy. Gdy dodamy do tego, że "dla uzyskania pozytywnych wyników dobrze jest pracować przy pełni Księżyca", to się jakoś miękko robi, bo skądinąd wiadomo, co to jest za pora, i z kim się można o tej porze spotkać. Nie wiem tylko, czy różdżką da się wykryć wilkołaka. Pewnie, jeśli nie jest się dobrym bioindykatorem, nie. Ale jeśli uda się nam nawet odkryć przechodzącego w pobliżu wilkołaka, strzygę, księcia Draculę czy utopca, to, jeśli jesteśmy dobrymi bioindykatorami, nie powinniśmy się obawiać, bo na str. 56 podane są prawdziwe cechy dobrego bioindykatora. Są to, między innymi wytrwałość, opanowanie, obiektywizm i, co najśmieszniejsze, zdrowy rozsądek. A w ostateczności, jak zdzielimy potwora wahadełkiem przez łeb, to może będzie miało to takie samo działanie, jak pokazanie krzyża, Biblii, wody święconej czy przebicie serca drewnianym kołkiem.
Ale nagle wpadł mi w oko fragment, który jest niezwykle ważny dla naszych rozważań. Pan Andrej Sŕndor mówi bardzo wiele o tzw. strefach geopatogennych (SGP). Są to miejsca negatywnie oddziałujące na organizm. Straszne miejsca! Jeśli znajdziemy się w nich, to grożą nam najstraszliwsze niebezpieczeństwa, do trwałej utraty zdrowia włącznie. Zjawiska te, według autora, potwierdził prof. J.Aleksandrowicz, kierownik Kliniki Hematologicznej Akademii Medycznej w Krakowie, która od wielu lat obserwuje zależność występowania białaczki od miejsca zamieszkania chorego. Ciekaw jestem, czy okolice Czernobyla wykazałyby, że są obecnie strefą geopatogenną?
Problem ze strefami patogennymi, w kontekście podręcznika Akademii Wiedzy Tajemnej leży jednak gdzie indziej. Otóż niestety, ale autor popełnił pewien błąd. Powiedziałbym błąd straszny, który może mieć teraz reperkusje w całej Polsce, wśród tych wszystkich, którzy kupili książkę.
Na kilkunastu stronach wyjaśnia się w niej, w jaki sposób funkcjonują te strefy, czym są, skąd się biorą, itp, itp. I, w pewnym momencie, gdy włos nam się już na głowie jeży z przerażenia, gdy z niepokojem zaczynamy zastanawiać się, czy czasem nie znajdujemy się w zasięgu działania strefy geopatogennej, czy nie powinniśmy pozakładać gdzie się da ekranów naturalnych i sztucznych, które nas obronią, albo wręcz wyprowadzić się precz, w Bieszczady czy w Bory Tucholskie, gdy czytamy, że ciągły kontakt ze strefą geoaktywną /.../ z reguły powoduje ubytek sił witalnych organizmu i może doprowadzić do powstania rożnych chorob, gdy stwierdzamy, że nie wiadomo dlaczego mamy katar i boli nas głowa, na stronie 42 czytamy:
Strefa geopatogenna znacznie silniej oddziałuje na osoby uświadamiające sobie jej istnienie, niż na osoby nie uświadamiające sobie tego, lub odrzucające możliwość jej istnienia. Nieuznawanie oddziaływania strefy geopatogennej stanowi ochronę mentalną, która może dać pozytywne wyniki.
Jezusie, Maryjo, Józefie święty! Po co ja tę książkę czytałem?! Gdybym jej nie czytał, nie wiedziałbym nic o strefie geopatogennej, i byłbym zdrów jak ryba, a teraz jestem zgubiony!
Mam więc radę dla Czytelników. Profesor Akademii Wiedzy Tajemnej daje nam jednak możliwość ucieczki pisząc o odrzuceniu możliwości jej istnienia. Proponuję wcale nie wierzyć ani w strefy geopatogenne, ani w różdżkarstwo, ani w parapsychologię, ani w telepatię, ani w astrologię. Zapewniam, że ma to zbawienny wpływ na zdrowie, szczególnie psychiczne. Sam wypróbowałem!
Adam Pietrasiewicz

PS. Polecam też tę notkę: Wyjaśnienie hipotezy radiestezyjnej

Pustynia <- poprzednia notka

GPS
O mnie GPS

Blo­ger, że­gla­rz, informatyk, trajk­ka­rz, sar­ma­to­li­ber­ta­ria­nin, fu­tu­ry­sta. My­ślę, po­le­mi­zu­ję, ar­gu­men­tu­ję, po­li­ty­ku­ję, fi­lo­zo­fu­ję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie